No dobra to spróbuję coś skrobnąć od siebie.
Po 6-miesięcznej przerwie od grania turniejowego, zastanawiałem się co dzisiaj będzie na mnie czekało. Po krótkiej analizie zapisanych graczy wiedziałem jedno: będzie kolorowo pod względem różnorodności decków. Spodziewałem się dobrego turnieju i tak też było. Niespodzianki swoim kolegom nie sprawiłem, zagrałem Dinomistem, którym grałem także i pół roku temu. Opis tego co spamiętałem podczas gier:
Mecz nr 1 vs Dadaista 2:0 (Frog Tribute Stun)
Pierwszy mecz przypadł mi na gracza, który dopiero rozpoczyna swoją przygodę z Yugim.
G1: Oczywiście standardowo
Treeborn Frog pojawiał się najszybciej jak to było możliwe. Combo
Swap Frog +
Ghostrick Jackfrost okazało się być całkiem upierdliwe, ale zatrzymało mnie chyba na maks 2 tury. Potem już jakoś poszło. Także
Enemy Controller uprzykrzał mi życie, ale jakoś się z tym uporałem. Na koniec G2 pojawił się
Light and Darkness Dragon na którego zagrałem 3 (sic!) spelle żeby zbić go do 1300 ATK, wszedł
Dinomist Pteran z ręki i skończyło to mecz
Ogólnie kolega spisał się całkiem poprawnie, szczególnie że ten deck do najłatwiejszych raczej nie należy. Ja natomiast mogłem drugą grę skończyć wcześniej, ale się przeliczyłem
1:0
Mecz nr 2 vs Mich 2:0 (Kozmo)
Na 7 turniejów, w których brałem udział, aż 5-ciokrotnie trafiałem na Michała. Do tej pory w naszych potyczkach było 3:2 na korzyść mojego opponenta a to oznaczało, że cięzko było wskazać jednoznacznie faworyta i gra będzie dobra. No i była, ale o dziwo dla mnie, a z Kozmo jeszcze nigdy nie grałem.
Zarówno w G1 i G2 Michowi zabrakło
Kozmotown co znacząco wpłynęło na ilość kart jaką miał w obwodzie. Generalnie większość potworów z tego decku była dosyć upierdliwa. W G1 opponent zbił mnie do 900 HP. Gdzieś czasem udało mi się mu oddać, częściowo także efekty jego kart powodowały, że jego HP zmalało do 2400. Dosyć mocny missplay z obu stron najprawdopodobniej spowodował, że tą grę wygrałem jednak ja, gdy
Dinomist Spinos uderzył directly i to dało 1:0. W G2 sytuacja była dosyć podobna, moje HP zmalało do 1200 hp, podczas gdy Mich miał około 5000, tym razem jednak miałem większe pole manewru. Pomimo, że przeciwnik miał 3 2000+ potwory na stole, miałem sytuację w której na stole był
Dinomist Spinos i inny potwór, którego najpierw poświęciłem dla jednego efektu, następnie on z efektu
Dinomist Charge powrócił do mojej ręki i mogłem go przyzwać przez normal summon i ponownie poświęcić dla drugiego efektu. Dwa directy w sumie za 5000 zakończyły mecz.
2:0
Mecz nr 3 vs Quentim (Infernoid) 2:1
Pomimo, że na turniejach spotkałem się z Michałem tylko raz, to poza turniejami, towarzysko grywamy ze sobą dosyć często. Wciąż jednak nie mogę zapamiętać jego wszystkich Infernoidów i za każdym razem musiałem się dopytywać co mój kolega chce mi zrobić. Szacunek za jego cierpliwość. Pogląd na to co ten deck jest w stanie zrobić miałem, Quentim na mój też, więc szykował się dobry duel. I z całą szczerością mogę stwierdzić, że to był jeden z najlepszych jak nie najlepszy mecz jaki miałem przyjemność zagrać, a już napewno trzymał w napięciu do końca wszystkich, którzy nas obserwowali.
G1 rozpoczął się dla mnie dobrze, miałem ładne otwarcie, praktycznie cały czas zyskiwałem przewagę mając dobre drawy i systematycznie obijając oppa. Michał znowu mało co zrzucił do grave'a i chyba poza jednym
Infernoid Decatron i
Infernoid Seitsemas nic już więcej się nie pojawiło. G2 było można powiedzieć odwrotnością G1, to Michał rozpędził swoją maszynę wrzucając co raz mocniejsze stwory a ja z kolei mogłem tylko bronić się. Niestety
Infernoid Tierra wraz z dwoma innymi bossami wykończył mnie szybko. G3 to była prawdziwa wojna, bo zarówno jak i mi jak i opponentowi szło dobrze. Ponownie pojawił się
Infernoid Tierra i znów siał spustoszenie. Udało mi się wpuścić na stół
Number 103: Ragnazero i w połączeniu z
Dinomist Plesios dawał mi możliwość niszczenia jego potworów. W następnej turze
Infernoid Attondel pojawił się aż 3 razy, pierwszy raz spadł od
Number 103: Ragnazero, drugi raz dostał
Solemn Warning a za trzecim razem pojawił się po to by zabić
Dinomist Plesiosa podczas gdy
Infernoid Seitsemas wykończył mojego Xyz'a. Jedynym ratunkiem na wygranie tej gry było dla mnie dobranie skali 3, którą udało mi się stopdeczyć.
Dark Hole +
Dinomist Ceratops na skalę pozwolił mi na przyzwanie
Dinomist Rexa z ekstra decku i zakończenie tej batalii na moją korzyść... Ufff
Czasu jednak na odpoczynek nie było, gdyż wszyscy wcześniej pokończyli i trzeba było przystąpić do rundy 4ej. Jeszcze nigdy do tej pory nie wygrałem 3ech gier pod rząd, a szansa na zwycięstwo w całym turnieju pojawiła się na horyzoncie. Rzeczywistość jednak okazała się brutalna.
Mecz nr 4 vs Benger 0:2 (Kozmo)
Mając już jakieś śladowe pojęcie na temat Kozmo przystępowałem do pojedynku z przyjezdnym graczem. Wiedziałem, że łatwo nie będzie. W G1 jeszcze miałem jakieś przyzwoity początek, ale to Benger przejął szybko inicjatywę floodując pole małymi stworami i szukając swoich większych kolegów powiększał przewagę. Pod koniec pojedynku deck przeciwnika miał może z 7-8 kart, a to świadczy jak wiele był w stanie mielić, ja w międzyczasie 7-8 kart ledwie użyłem... Opcje mi się skończyły dość szybko, a
Cyber Dragon Infinity negujący efekt
Kozmotown był strzałem w stopę, bo za chwilę wyjął kolejnego...
Kozmotowna ze swojego efektu, o którym po prostu zapomniałem. Gra zdecydowanie dla oppa, choć tak dobrze bawił się tym mieleniem, że jego HP spadło poniżej 3000 i była nadzieja, że jeszcze być może ten
Dinomist Spinos się gdzieś prześlizgnie. Niestety na próżno. G2 przegrałem z deckiem, w trakcie tej gry dobrałem 4 skale trójki parę trapów, które dostały
Twin Twistersem i w sumie to niewiele pograłem.
Ogólnie zakładałem, że jestem w stanie zagrać na środek tabeli i nie spodziewałem się, że aż 2ego miejsca deckiem, który raczej nie jest postrzegany jako jakiś znaczący deck w mecie (chociaż właśnie w chwili, gdy to piszę Dinomist dotarł do Top8 YCS Mexico City lol). 3:1, przegrana na koniec trochę nieszczęśliwa, ale myślę, że po tym co Benger czarował tym Kozmo to jednak zasłużona. Dropu niestety ciekawego nie było, można powiedzieć, że był w zasadzie żaden, a szkoda.
Co do samego turnieju i organizacji to cieszę się, że udało nam się zgromadzić aż tylu graczy i mam nadzieję, że coraz więcej będzie do nas przyjeżdżało. Scena w Kielcach po małej zadyszce odradza się i wraca z przytupem na mapę Yugioh w Polsce, trochę kompromitując wczorajsze LLDSy w innych miastach. Z tego miejsca od razu chciałbym zaprosić wszystkich chętnych z okolic na kolejne zmagania w październiku.
Po turnieju wraz z Vietem i Bengerem poszliśmy na piwko do Questa po czym odprowadziłem chłopaków odpowiednio na autobus i na pociąg. Do domu wróciłem o 19ej, zadowolony z wyrównania jak na tą chwilę najlepszego wyniku w mojej krótkiej, amatorskiej karierze.
Do zobaczenia!