tak bez dekprofajlu winnera ? XD
Oczywiście że bez dekprofajlu. Kto to widział, by szanujący się ygowiec robił dekprofajl. No co wy, do reszty zgłupieliście?
jego decklista to obv top top secret 
Taki top secret, że nikt z grających tak do końca jej nie zna. Deckliste mam nawet przy sobie!
Raporcik. Najpierw tu, bo krótszy. I coś pamiętam.
Otwieram jedno oko i patrzę na zegarek. 10.26. 10.29 mam skmkę. Znaczy mam jeszcze kilka minut snu. Dopiero po chwili do mnie dotarło, że moja logika jest jakaś taka wybrakowana. Na szczęście z Cisowej (przystanek dalej. Nie mniej trochę daleko) zaczynała inna chwilę później, więc podwózka samochodem, wbiegnięcie do skm i tylko kilkuminutowe spóźnienie, które zostało mi wybaczone. W pociągu spisywanie decklisty na kolejnie i ogarnięcie, że nie zabrałem sajdu ani kart, które miały wylądować w side. Improwizorka i jakieś 15 kart się znalazło.
Round 1. (Hero)
Świeżak. A ja jeszcze spałem. Wniosek? Szanse dosć wyrównane. Gramy na spokojnie, tłumaczę błędy i czego robić nie powinien. Niestety w g1 nie zawsze pamiętał o eff swoich kart. Nie, żeby to cokolwiek miało zmienić w g1. G2 natomiast pamietał już o eff, a ja starałem sie mu o tym przypominać, zwłaszcza, że dobrze mi sie z nim grało. Dostałem prawie po tyłku z racji kiepskiego wciagu i mojego niewyspania, bo tym razem to ja użyłem łasicy wtedy kiedy nie powinienem, sadzac ze to całkiem mądre posunięcie (nie pytajcie co się działo. Czytam z notatek). Szczęśliwie dziki tech ratuje cztery litery i pozwala się odbić od dna. Terminacja wynikająca z naszej powolnej gry i tłumaczeniu wszytskiego przeciwnikowi, jednakże zdążyłem zbić LP przeciwnika do 0. Miło się grało!
WIN 2:0
Round 2. (Qliphort)
Czyli płacz i zgrzytanie zębów, bo z Qli jest pod górkę. Pierwsza dla niego, mimo braku Skill Draina, a mojego kiepskiego wciągu. Druga dla mnie, ale widząc notatki była dość długa i zacieta walka. Pamiętam że dostałem skill draina. Szczęśliwie chwile później podeszło MST. Zaczynamy trzecią. Zmissowałem, bo powinienem odpalić mst na magie polową, by nie dopuścić do wejścia towersa. (wtedy jeszcze nie było brajba w setach, jesli dobrze pamietam) Ale chyba przysnąłem dla regeneracji sił. Szczęśliwie zaczyna się terminacja przy mojej przewadze życiowej. Całkiem sporej przewadze życiowej. I dobrałem rączki, przez co nie mógł się przebić i najtrudniejszy przeciwnik tego turnieju za mną.
WIN 2:1
Round 3. (BW)
G1 zwalilem nie bomujac CCD. Napedzilo go to za bardzo, przy moim srednim wciagu i dosc szybko bylo po grze. G2 widze ze także byłem blisko porażki, ale chyba CED mnie uratował. G3 bez straty życia, znaczy, że albo kontry na wszystko, albo przeciwnik obessał z drawem.
WIN: 2:1
Chwila odpoczynku, bo w końcu nie siedzę w terminacji! I przechwałki Beliego, że gra za szybko, bo ciagle OTKi robi i w ogóle bla bla bla...
Round 4. (Shaddoll)
Wygrałem kostkę, z******m setując tenki, bo dostalem denko na twarz. Gdybym nie setował tenki, nie byłoby co z niego zbierać, bo od początku leciałaby już kontra za kontrą a tak to byłem bliski przegranej. Szczęśliwie mając 2 sety do wyboru, eff dragona trafił w nie to co trzeba(dark hole spadł mi na grave). Dostał TT na twarz. Odpalił Soul Charge po 3 na końcu, by się bronić. Pozwoliłem, bo miałem za mało życia, a obawiałem się shaddoll fusion, jakiegoś potka i przegranej rundy (obstawiałem że ma SF. Nie zwróciłem uwagi, ze ma dwie karty w ręku) Ale win.
G2 to już pełna dominacja w zasadzie i tylko płacz Beliego w kącie, że z****ł, że nie trafił w TT i że za szybko się przechwalał.
Nagrody i.... 23/24 boostery, bo organizatorowi szkoda było kilku złotych. A przecież już taka jego dola. W tamtym boosterze i tak był crap, więc Bazyliszek pokarany dzisiejszego dnia ponownie.

Co padło na nagrody już było powiedziane. Potem przyodziałem się w kilt i wyruszyłem na ceilidh, kierując się w stronę zachodzącego słońca, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, że ucieszyłem chociaż jedną osobę, jaką był JPCannon, który cieszył się jak dziecko z przegranej Beliego
