Miało mnie nie być. Ostatecznie byłem. I o dziwo, poszło lepiej niż zakładałem, zwłaszcza, że decka zacząłem składać jakieś 5 minut po stwierdzeniu, że się przejdę na turniej. Czyli jakieś 20 minut przed wyjściem z domu. Brak wielu podstawowych kart do decka, bo nie miałem czasu ich poszukać, zero czasu na jakiekolwiek testy, żeby ograć się z deckiem ale co tam, nie takie turnieje świat widział.
Frekwencja nie dopisała, ale częściowo jest to wina terminu, więc mam nadzieję, ze później już będzie tylko lepiej
G1: Domain Monarch
r1: power shuffle, bo deck ułożony i co? I dobrałem praktycznie wszystkie rytuał spelle na otwierającej. Szybko przeszedłem do scoop phase, bo nie za bardzo było czym grać.
r2: Normalna ręka, z to u przeciwnika nie było widać monarchów. Szybkie zbicie do 0hp.
r3: Doszliśmy do impasu, bo skończyły mu się trybut foddery, a ja go powoli dobijałem. Niestety edea po stormforth była nieciekawą wizją. Ostatecznie na wielkim farcie dokopał się do monarcha.
0:1
G2: Hero
r1: Szybko i bez większych problemów. Miss z jego strony sprawił, że skończyłem grę szybciej. Ale tak to jest, jak się nie czyta kart.
r2: BTS u przeciwnika sprawił, że nie miałem jak obejść dark lawa i jakiejś jeszcze fuzji. scoop.
r3: podobnie jak r1.
1:1
G3: D/D
r1: Czytanie KAŻDEJ karty, jaką przeciwnika zagrywa, bądź szuka. Odpowiednie kontry i przechodzimy do g2. Tutaj ogarnąłem się, że można zagrać trish+clausolas z lustra, bo to przecież 12 jest. (brawo ja)
r2: OTK powstrzymane Gorzkim a w głowie krótka nostalgia do czasów, kiedy takie rzeczy były na porządku dziennym
Moja odpowiedź, która dała mi kontrolę już do końca.
Tak więc 2:1, drugie miejsce, a do tego satysfakcja, że cokolwiek ugrałem, grając praktycznie bez kilku naprawdę ważnych kart.
Pseudodecklista dla ciekawskich: